Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 3.djvu/164

Ta strona została przepisana.

Pokój ten wierną zapłacę ci służbą;
Ciebie, szlachetny kuzynie Buckingham,
Jeżeli kiedy mogłem cię obrazić,
I ciebie lordzie Rivers i Dorsecie,
Niezasłużonym tchnących ku mnie gniewem,
I was, lordowie Woodeville, Scales, was wszystkich
Tu zgromadzonych książąt, hrabiów, lordów.
Niema człowieka na angielskiej ziemi,
Którego w duszy mejbym nienawidził
Więcej niż dziecko nowonarodzone.
Dziękuję Bogu za moją pokorę.
Elżbieta.  Na zawsze święty dzień to dla nas będzie.
Niech Bóg na zawsze skończy swary nasze!
A teraz, królu, błagam cię pokornie,
Brata Clarensa przywróć do swej łaski.
Gloucest.  Na toż ci, pani, miłość mą przyrzekłem,
Byś mi w królewskiem urągała kole?
Bo któż tu nie wie, że Clarence nie żyje?

(Wszyscy wzdrygają się).

Krzywdzisz go ciężko, szydząc z jego trupa.
Król Edw.  Kto nie wie? Spytaj raczej, kto wie o tem.
Elżbieta.  Cóż to za świat ten, wszechmogący Boże!
Bucking.  Czym jest tak blady jak wszyscy, Dorsecie?
Dorset.  Jak wszyscy, książę, z każdego oblicza
Uciekł rumieniec.
Król Edw.  Co? Clarence nie żyje?
Wszakże był wyrok śmierci odwołany.
Gloucest.  Ale on umarł przez twój pierwszy wyrok,
Który skrzydlaty poniósł mu Merkury,
Gdy odwołanie niósł jakiś koślawiec
Co przybył, żeby świadkiem być pogrzebu.
Bodaj mniej wierny, mniej niż on szlachetny,
Dalszy krwią ale bliższy krwawych myśli,
Cięższej od niego nie był godny kary,
Choć dotąd wszelkich uniknął podejrzeń!

(Wchodzi Stanley).

Stanley.  O łaskę błagam za długie me służby!
Król Edw.  Daj pokój! Dusza moja pełna smutku.