przebranych za pasterzy i szesnastu sług z pochodniami. Wprowadzeni przez lorda Szambelana, przechodzą przed Kardynałem, pozdrawiając go uprzejmie).
Jak szlachetne grono!
Czego żądają?
Szambel. Obcy naszej mowie,
Przez moje usta tę zanoszą prośbę:
Na wieść, że piękne i szlachetne damy
Tej nocy w tym się zbierają pałacu,
Aby hołd wdziękom i urodzie złożyć,
Swych trzód odbiegli i proszą cię, panie,
Byś im pozwolił na damy te spojrzeć,
I na godzinę tany z niemi zawieść.
Wolsey. Powiedz im, proszę, lordzie szambelanie,
Że wielki honor chacie mojej robią,
Za co im składam moje dziękczynienia.
Jakby u siebie, niech gospodarują.
Król Henr. Nigdy piękniejszej ręki nie dotknąłem!
O! piękna pani, dotąd cię nie znałem. (Muzyka. Taniec).
Wolsey. Milordzie!
Szambel. Panie?
Wolsey. Powiedz im ode mnie,
Że w ich orszaku jest pewno osoba
Miejsce to zająć, niźli ja, godniejsza;
Byłem ją poznał, chętnie jej ustąpię,
Czci i miłości natchniony uczuciem.
Szambel. Wykonam rozkaz (idzie do tańczących i po chwili wraca).
Wolsey. Cóż odpowiedzieli?
Szambel. Że między nimi jest taka osoba,
Lecz ją sam musisz poznać, kardynale;
A wtedy miejsce twe zajmie.
Wolsey. Zobaczmy (wstaje).
Pozwólcie, proszę. To jest król i pan mój!
Król Henr. Zgadłeś, milordzie (zdejmuje maskę). Jaki zbór piękności!
I gdybyś nie był księdzem, kardynale,
Prawdziwie złebym o tobie miał myśli.
Wolsey. Cieszy mnie, królu, wesoły twój humor.