Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 3.djvu/298

Ta strona została przepisana.


Spiew.  Gdy Orfeusz z lutnią śpiewa,
Śnieżne góry, mszyste drzewa
Chylą głowę zachwyconą;
W koło szumią wonne kwiaty,
Jakby wiecznej wiosny szaty
Ustroiły ziemi łono.

Wdziękiem pieśni czarowane
Nawet morza rozdąsane
Cichną i milczące stają;
Bo gdy zabrzmią lutni dźwięki,
Bole serca, duszy męki
Śpią pod czarem, lub konają. (Wchodzi Szlachcic).

Katarz.  Kto tam?
Szlachcic.  Dostojni dwaj Kardynałowie
O posłuchanie twoje proszą, pani.
Katarz.  Chcą ze mną mówić?
Szlachcic.  Tak jest.
Katarz.  Niechaj wejdą.
Co ich sprowadza? czego żądać mogą
Od biednej, teraz w niełasce kobiety?
Ich przyjście nic mi dobrego nie wróży.
Prawda, że stan ich dobroć nakazuje,
Ale nie zawsze kaptur czyni mnicha.

(Wchodzą: Wolsey i Campeius).

Wolsey.  Pokój ci, pani!
Katarz.  Dostojni panowie,
Widzicie, żem jest trochę gospodynią,
Całkiem nią zostać mojem jest pragnieniem,
Cobądź mnie czeka. Co mi przynosicie?
Wolsey.  Szlachetna pani, jeśli zechcieć raczysz
Do twej komnaty oddalić się z nami,
Treść ci naszego powiemy poselstwa.
Katarz.  Tu ją powiedzcie; żaden z moich czynów
Nie potrzebuje po kątach się chować;
Daj Boże wszystkim równy pokój duszy!
Szczęściem to mojem, że się nie obawiam,
Aby mnie wszystkie sądziły języki,