Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 3.djvu/302

Ta strona została przepisana.

Na którą (mogę bez przechwałki wyznać)
Cień podejrzania nigdy jeszcze nie padł,
Na toż mu całą oddałam się duszą,
Na toż po Bogu uad wszystko kochałam,
Czcią otoczyłam prawie bałwochwalczą,
Zapominałam modlitw nawet moich,
By woli jego zawsze być posłuszną,
By w końcu taką otrzymać zapłatę?
To źle, panowie! Przywiedźcie kobietę
Wierną mężowi, która życie całe
O jego tylko marzyła radości:
Do cnót jej wszystkich jedną cnotę dodam —
Wielką cierpliwość.
Wolsey.  W twojem obłąkaniu
Od naszej dobrej oddalasz się chęci.
Katarz.  Nie, nie chcę sama dopuścić się grzechu,
I dobrowolnie tytułu się wyrzec,
Z którym mnie pan twój na zawsze zaślubił.
Tylko śmierć z mą mnie rozwiedzie godnością!
Wolsey.  Słuchaj mnie, pani.
Katarz.  O, bodajem nigdy
Nie tknęła nogą tej angielskiej ziemi,
Nie znała pochlebstw, które na niej rosną!
Anielskie wasze oblicza, lecz serca
Niebo zna jedno. Cóż się ze mną stanie?
Jestże nędzniejsza ode mnie niewiasta?
(Do swoich kobiet) A was co teraz, biedne dziewki, czeka,
Smutne rozbitki na okrutnych brzegach,
Gdzie litość, przyjaźń, nadzieja nieznane?
Ni jeden krewny nie zapłacze po mnie
Tu, gdzie mi ledwo na mogiłę stanie.
Jak lilia, niegdyś wszystkich łąk królowa,
Pochylę czoło i uschnę.
Wolsey.  O, pani!
Gdybyś wiedziała, jak cel nasz uczciwy,
W sercubyś więcej znalazła pociechy.
Dlaczegóż twojej chcielibyśmy krzywdy?
Tego nam broni stan nasz, godność nasza;