Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 3.djvu/315

Ta strona została przepisana.

Wiekiem i służbą znękanego starca
Zrobił igraszką szalonych bałwanów,
Które mnie wkrótce na wieki pochłoną.
Brzydzę się tobą, chwało tego świata!
Serce me nowym otwiera się myślom.
Jak nieszczęśliwy, jak biedny jest człowiek,
Co swe nadzieje do królów przyczepia!
Między uśmiechem, do którego wzdycha,
Słodkim uśmiechem króla, a upadkiem
Więcej jest trwogi, trosk i niepokoju,
Niż w rzeziach wojny i zdradach niewieścich;
A gdy upada, upada w rozpaczy
Jako Lucyper. (Wchodzi Cromwell przestraszony).
Cóż to jest, Cromwellu?
Cromwell.  Nie mogę mówić.
Wolsey.  Wieść mego upadku
Tak cię przestrasza? Cóż w tem jest dziwnego,
Że ziemska wielkość do ziemi się chyli?
O, jeśli płaczesz, pewny mój upadek!
Cromwell.  Jak ci jest, panie?
Wolsey.  Nie może być lepiej.
Wierzaj mi, nigdy nie byłem szczęśliwszy.
Teraz znam siebie, teraz w sobie czuję
Pokój nad wszystkie światowe wielkości,
Niezakłócone, spokojne sumienie.
Król mnie uleczył, dziękuję mu za to;
Z tych zrujnowanych kolumn, moich ramion,
Zdjął miłosiernie tych honorów ciężar,
Co mógł ogromem swym zatopić flotę.
O! mój Cromwellu, za wielki to ciężar
Jest dla człowieka, co do nieba wzdycha.
Cromwell.  Jak mnie pociesza ten duszy twej spokój!
Wolsey.  Który, jak myślę, już mnie nie opuści,
Bo w duszy mojej dosyć czuję hartu,
Aby znieść więcej i większych boleści,
Niż mi zawzięte sprawić mogą wrogi. —
Co tam nowego?
Cromwell.  Wiadomość najgorsza