Pociesz ją, Boże! (Wchodzi posłaniec).
Posłaniec. Z przeproszeniem pani —
Katarz. Skądże ci taka przychodzi zuchwałość?
Czy nie jesteśmy większych godne względów?
Griffith. Żle robisz, wiedząc, że nie chce się rozstać
Z dawną wielkością, wchodzić tak zuchwale.
Klęknij!
Posłaniec. Łaskawa pani, racz przebaczyć,
Pośpiech był sprawcą mego grubijaństwa.
Chce z tobą mówić królewski posłaniec.
Katarz. Niech wejdzie, Griffith, lecz tego człowieka
Niech więcej moje nie ujrzą źrenice.
Jeśli mnie oczy nie zwodzą, ty jesteś
Posłem cesarza, mojego synowca,
Zwiesz się Capucius.
Capucius. A jestem twym sługą.
Katarz. Jak się zmieniły czasy i tytuły,
Odkąd widziałeś mnie po raz ostatni!
Lecz czego żądasz?
Capucius. Chciałem najprzód, pani,
U nóg twych złożyć pokorne me służby,
Następnie z króla przychodzę rozkazem,
Który boleje nad twoją słabością,
Przez me ci usta śle pociechy wyraz
I prosi, żebyś serca nie traciła.
Katarz. Pociechy słowo przychodzi za późno!
W porę mi dane, słodkie to lekarstwo
Mogło uleczyć, dzisiaj, prócz modliwy
Nic już na ziemi pomódz mi nie może.
A zdrowie króla w jakim stanie?
Capucius. Dobrym.
Katarz. Bodaj w nim został! Bodaj szczęściem kwitnął,
Gdy z robakami zamieszkam, gdy będzie
Biedne me imię wygnane z tej ziemi!
Czy wyprawiony już list, Pacyencyo,
Którym ci pisać zleciła?