Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 3.djvu/33

Ta strona została przepisana.
(Wchodzi Posłaniec).

Czekajcie. Jakie przynosisz nowiny?
Posłaniec.  Królowa z lordów północnych zaciągiem
W twym zamku, książe, obledz cię zamierza.
Ciągnie na czele dwudziestu tysięcy;
A więc bez zwłoki oszańcuj się, panie.
York.  Mą szablą. Alboż myślisz, że się trwożym?
Edward i Ryszard ze mną tu zostaną,
A ty, mój bracie, leć stąd do Londynu.
Niech Warwick, Cobham i ich przyjaciele,
Których opiece powierzyłem króla,
Wzmocnią się mądrej polityki sztuką;
Słowom słabego Henryka nie wierzę.
Montague.  Myślę, że skłonić potrafię ich, bracie,
I w tej nadziei żegnam cię pokornie (wychodzi).

(Wchodzą: sir John i sir Hugh Mortimer).

York.  Moi stryjowie, John i Hugh Mortimer,
W szczęsną godzinę do mnie przybywacie;
Królowej armia ma nas tu oblegać.
Sir John.  Ale my, żeby trudu jej oszczędzić,
Pójdziem ją spotkać.
York.  Z pięciu tysiącami?
Ryszard.  Chociażby z pięćset, jeżeli potrzeba.
Kobieta wodzem, czego się tu lękać?

(Marsz w odległości).

Edward.  Słyszę ich bębny, sprawmy nasze wojsko,
Wystąpmy śmiało bitwę z nimi stoczyć.
York.  Pięć na dwadzieścia, wielka to różnica!
Nie wątpię jednak, stryju, o zwycięstwie.
Niejedną bitwę wygrałem we Francyi,
W której mój jeden z dziesięcioma walczył,
Czemużbym równie tu nie był szczęśliwym?

(Alarm. Wychodzą).