Cromwell. Główną dziś sprawa lorda Canterbury.
Gardiner. Czy mu posłano wezwanie?
Cromwell. Posłano.
Norfolk. Któż to tam czeka?
Odźw. W przedpokoju lordzie?
Gardiner. Tak.
Odźw. Arcybiskup; przeszło pół godziny
Na panów Rady czeka tam rozkazy.
Kanclerz. Niech wejdzie!
Odźw. Możesz wejść teraz, milordzie.
Kanclerz. Smutno mi, dobry mój arcybiskupie,
Że z kanclerskiego krzesła mego widzę
Miejsce to puste; lecz jesteśmy ludźmi;
Z natury słabi, upadamy nieraz;
Niewielka liczba aniołów na ziemi.
Z tej to słabości, a mądrości braku,
Ty, coś mógł wielkim być dla nas świecznikiem,
Ciężkoś obraził najsamprzód monarchę,
A potem prawo, siejąc po królestwie,
Przez kapelanów twych, twoje kazania,
Jak nam donoszą, nowe, rozmaite
A niebezpieczne zdania i nauki;
Są to kacerstwa, co, nieprzytłumione,
Zgubne sprowadzić mogłyby następstwa.
Gardiner. Naprawa nagli i nie cierpi zwłoki.
Kto utresować dzikiego chce konia,
Nie ręką, wolnym przechadza go krokiem,
Lecz pysk uparty kiełzna mu żelazem,
Kolcem ostrogi uczy posłuszeństwa.
Jeśli, przez litość dziecinną lub względy
Na ludzką godność, pozwolim bezkarnie,
Tej zaraźliwej szerzyć się chorobie,
Żegnaj lekarstwo! A co przyjdzie w końcu?
Rozruchy, bunty, ogólne zepsucie
Całego państwa, jak w ostatnich czasach
Sąsiednie Niemcy smutny dały przykład,
Zbyt świeżo w naszej płakany pamięci.