Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 3.djvu/342

Ta strona została przepisana.

Wróciłem przyjaźń, niechaj teraz płuży,
Niech mnie na siłę, wam na zaszczyt służy!

(Wychodzą).
SCENA III.
Dworzec pałacu.
(Wrzawa i zgiełk za sceną. Wchodzi odźwierny i jego sługa).

Odźw.  Skończcie mi zaraz te krzyki, hultaje! Czy bierzecie dwór za ogród paryski?[1] niesforna bando niewolników, przestań wrzeszczeć!
Głos  (za sceną). Dobry panie odźwierny, jestem od kredensu.
Odźw.  Bądź sobie od szubienicy i dyndaj na gałęzi, łajdaku! Alboż to miejsce do ryczenia? Przynieś mi tu jakie pół tuzina płonek, a nie kruchych, bo co mam, jest dla nich rózeczką. Wyczeszę ja wam czupryny! Chcecie na gwałt widzieć chrzciny? Rachujecie na piwo i kołacze, hultaje?
Sługa.  Cierpliwość, panie! jeśli armatami
Nie wymieciemy od bram tego tłumu,
Tak niepodobna będzie ich rozpędzić,
Jak w dzień majówki do snu ich przymusić.
Nie, panie, nigdy; łatwiejby nam było
Kościół świętego Pawła z miejsca ruszyć.
Odźw.  Powiedz, wisielcze! jak się tu wcisnęli?
Sługa.  Nie wiem. A jak się wciska przypływ morza?
Co dwułokciowa żerdź mogła rozdzielić,
(Patrz na jej resztki) nie pożałowałem.
Odźw.  Nic nie zrobiłeś!

Sługa.  Nie Samson ze mnie, ani sir Guy, ani Colebrand, aby ich kosić przed sobą. Ale jeżeli pożałowałem jednego, co miał głowę na barkach, młodego czy starego, samca czy samicę, rogacza czy fabrykanta rogaczów,

  1. Ogród nad brzegami Tamizy, gdzie miały miejsce hece niedźwiedzi i walki byków.