Matką cię zwały. Ty, wdowa, masz dzieci,
Ja choć bezżenny mam także kilkoro,
A zdaniem mojem, wielkie to jest szczęście
Widzieć się ojcem licznego potomstwa.
Więc na tem koniec: będziesz mą królową.
Gloucest. (na str.). Wielebny pasterz skończył spowiadanie.
Clarence (na str.). Pewno ją dla jej pokuty spowiadał.
Król Edw. Czy wiecie, bracia, o czem z nią mówiłem?
Gloucest. O smutnych rzeczach, bo smutną ma minę.
Król Edw. Zdziwię was pewno: znalazłem jej męża.
Clarence. A kogo, panie?
Król Edw. Kogo? Mnie samego.
Gloucest. Dziw byłby wielki na jakie dni dziesięć.
Clarence. To jest dzień dłużej niż zwykły trwać dziwy.
Gloucest. Boćby to było niepowszednie dziwo.
Król Edw. Żartujcie sobie, ja wam tylko ręczę,
Że jej na prośbę zwracam dobra męża.
Szlachcic. Królu mój, Henryk, twój wróg jest pojmany,
Jak jeniec stoi u bram twego zamku.
Król Edw. Niech go do Tower prowadzą natychmiast.
Idźmy zobaczyć męża, co go pojmał,
I o szczegóły pojmania wypytać.
Chodź z nami, wdowo. Proszę was, panowie,
Byście należne względy dla niej mieli.
Gloucest. Król Edward wielkie dla kobiet ma względy,
Bodajże z niemi wysechł aż do szpiku,
By żadnej z siebie nie mógł płonki puścić
Zdolnej mi złotą przyszłość mą zagrodzić!
Między mną jednak a duszy mej żądzą,
Gdy w grobie zamkną rozpustnego króla,
Stoją Klarencya, Henryk i syn Edward,
I cały szereg nieznanych potomków
Zdolnych przede mną na mej stanąć drodze,
Ostudzić ogień moich postanowień.
Ja też jedynie marzę o królestwie.
Jak mąż stojący na morskiem wybrzeżu,