Kent. Myślałem, że król więcej sprzyjał księciu Albany niż Cornwall.
Gloucest. Tak się nam zawsze zdawało; ale teraz przy rozdziale królestwa nie pokazał, którego z książąt ceni wyżej, bo części tak są odmierzone, że najskrupulatniejsze porównanie nie znajdzie różnicy.
Kent. Czy to nie syn twój, milordzie?
Gloucest. Urósł moim kosztem. Tak często rumieniłem się, uznając go za syna, że teraz jestem już na to jak ze spiżu.
Kent. Jeszcze rozumieć nie poczynam.
Gloucest. Ale matka jego poczęła; to też i łono się jej zaokrągliło i miała wprzód syna do kolebki, niż męża do łożnicy. Czy czujesz teraz zapach grzechu?
Kent. Nie mogę pragnąć, żeby go nie było, skoro owoc tak jest piękny.
Gloucest. Ale mam także syna według prawa, który jest o kilka lat od tego starszy, mimo tego jednak nie droższy
mojemu sercu. Chociaż ten hultaj przyszedł na świat trochę bez pytania i nim po niego posłano, matka jego była piękna, a przy jego robocie było niemało