Edmund. Ty jesteś moją boginią, naturo,
I tylko twojem prawem chcę się rządzić.
Dlaczegóż mam być ofiarą zwyczajów,
Dać się narodów dziwactwom obedrzeć?
Dlatego, żem się o kilka miesięcy
Za bratem spóźnił? Bękart! upodlony!
Czemu? Gdy kształty moje równie piękne,
Myśl równie wzniosła, rysy regularne,
Jak u potomka uczciwej matrony?
Bo i dlaczegóż śwat nas ma piętnować
Plamą bękarta, upodleniem rodu,
Nas, co w gorącej kradzieży natury
Czerpiemy więcej ognia i dzielności,
Niźli potrzeba w zimnem, nudnem łożu
Na pokolenia całe wiercipiętów,
Poczętych między snem a przebudzeniem?
Prawy Edgarze, muszę mieć twe ziemie!
Ojciec nasz równie bękarta Edmunda,
Jak i prawego swego syna kocha.
Prawego syna, co za piękne słowo!
Dobrze, mój prawy! jeśli plan się uda,
A pożądany skutek list osiągnie,
Spodlony Edmund prawego przeskoczy,
Urośnie w szczęście. Więc błagam was teraz
Stańcie, o bogi! po stronie bękartów!
Gloucest. Kent tak wygnany! Francuz rozgniewany!
Król zrzekł się władzy i w nocy odjechał,
U swoich dzieci na rocznym jurgielcie!
Wszystko tak nagle! Edmund! co nowego?
Edmund (chowając list). Nic nowego, milordzie.
Gloucest. Czemu ten list chowasz tak skwapliwie?
Edmund. Nie wiem nic nowego, milordzie.