Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 4.djvu/179

Ta strona została przepisana.
—   169   —

Bij drzwi, któremi szaleństwo się wkradło,
A rozum uciekł! Jedźmy!
Albany.  Wierzaj, panie,
Jestem niewinny, ani mogę pojąć,
Co mogło takie oburzenie zbudzić.
Król Lear.  Być może, panie.
Słuchaj mnie, droga bogini, naturo!
Zmień myśl, jeżeli twym było zamiarem
Stworzeniu temu dać płodność w udziale,
A do jej łona ponieś jałowiznę!
Wszystkie płodzenia wysusz w niej organa!
Z jej niegodnego niechaj nigdy ciała
Syn nie wyrośnie, coby ją uzacnił!
Lub, jeśli z twojej począć musi woli,
Stwórz dziecię z żółci, aby dla niej było
Przez ciąg żywota wyrodną męczarnią,
Okryło młode jej czoło marszczkami,
Lica jej gorzkich łez orało strugą,
Płaciło miłość, troski macierzyńskie
Śmiechem i wzgardą, by i ona czuła,
Że głębiej dziecka przenika niewdzięczność
Niż żmii zęby! Precz stąd, precz, co prędzej!

(Wychodzi).

Albany.  Przez Boga! powiedz, jaki tego powód?
Goneril.  Nie troszcz się o to; zostaw wolną drogę
Zdziecinniałego starca przywidzeniom!

(Wraca król Lear).

Król Lear.  Co? pięćdziesięciu na raz mych rycerzy?
Po dwóch tygodniach?
Albany.  Co się stało panie?
Król Lear.  Powiem ci.
(Do Gon.)Na śmierć i życie! wstyd mi, że w twej
Do tego stopnia męskość moją wstrząsnąć,
Że łzy gorące, które z moich oczu
Gwałtem tryskają, robią cię ich godną.
Niech mgły i burze zwalą się na ciebie!
Ojcowskich przekleństw niezgłębione rany
Niechaj roztoczą istność twoją całą!