Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 4.djvu/180

Ta strona została przepisana.
—   170   —

Stare me oczy, jeśli jeszcze dłużej
Łzy chcecie sączyć dla takiej przyczyny,
To sam was wydrę, rzucę was o ziemię
Wilżyć tam glinę! Ha! niech i tak będzie!
Mam jeszcze córkę, która, jestem pewny,
Dziecinną miłość w sercu zachowała,
A gdy usłyszy o twej wyrodności,
Twarz twoją wilczą ręką swą podrapie.
Jeszcze mnie ujrzysz w dawnej mej postaci,
Którą, jak myślisz, na zawsze straciłem!

(Wychodzą: król Lear, Kent i Orszak).

Goneril.  Czy uważałeś?
Albany.  Nie mogę, Goneril,
Mimo miłości, którą mam dla ciebie,
Tyle być stronnym —
Goneril.  Dajmy temu pokój.
Hola! Oswaldzie! (Do Błazna). A ty, mości panku,
Podobno więcej hultaju, niż błaźnie,
Idź za twym panem!

Błazen.  Wujaszku Learze, wujaszku Learze, poczekaj! zabierz z sobą błazna!

Schwytana liszka w żelaznej więzi,
Razem z wzorem dobrych córek,
Dyndać na jednej będzie gałęzi,
Gdybym mógł kupić stryczek za kapturek.
Trudno popasać tu dłużej,
Bierz się, błaźnie, do podróży! (Wychodzi).
Goneril.  Mądry to pomysł, stu zbrojnych rycerzy!
Prawdziwie, krok to bardzo polityczny
Dać mu na rozkaz stu zbrojnych rycerzy,
Aby na lada sen lub przywidzenie,
Na lada skargę, na lada obrazę,
Mógł siłą poprzeć swoją zdziecinniałość,
Życia naszego być panem! — Oswaldzie!
Albany.  Może obawa twoja jest zbyteczna.
Goneril.  Lepszy obawy zbytek, niż ufności.
Wolę uprzedzić złe, które mi grozi,
Niźli drżeć, by mnie złe nie uprzedziło.