Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 4.djvu/190

Ta strona została przepisana.
—   180   —

Jak pies, za tropem tylko iść umieją.
(Do Osw.) Zaraza na twą twarz epileptyczną!
Z mych słów się śmiejesz jak z błazeńskiej mowy?
O gdybym, gąsko, pod Sarum cię trzymał,
Do Camelotu gęgałbyś przede mną![1]
Cornwall.  Czy oszalałeś starcze?
G oucest.  Skąd ta kłótnia?
Kent.  Niema dwóch rzeczy antypatyczniejszych,
Jak ja z tym łotrem.
Cornwall.  Czemu zwiesz go łotrem?
W czem ci zawinił?
Kent.  Twarz mi jego wstrętna.
Cornwall.  Może nie więcej, jak moja, jej, jego.
Kent.  Rzemiosłem mojem, panie, szczerze mówić;
Zdarzyło mi się lepsze widzieć twarze,
Niźli te, które obecnie spostrzegam,
Na jakichkolwiek stojące ramionach.
Cornwall.  To jakiś ptaszek, co czasem chwalony
Za swą rubaszność, teraz afektuje
Zuchwałą szorstkość, na gwałt swej naturze
Przybiera rolę. Nie może pochlebiać!
Uczciwy prostak, prawdę musi mówić!
Kto się nie zgorszy, tem lepiej; kto zgorszy,
Tylko szczerotę jego może ganić.
Znam ja te ptaszki; prostoty płaszcz kryje
Więcej chytrości i celów występnych,
Niż czołobitne, pokorne pokłony
Dwudziestu dudków kornie się płaszczących.
Kent.  Na prawdę, panie, a na szczerą prawdę,
A z przeproszeniem waszej dostojności,
Której wpływ, niby ogień promienisty
Na jasnem czole Feba —
Cornwall.  Co to znaczy?

Kent.  Zmianę mojego stylu, który się dostojnemu panu tak

  1. Wedle jednych aluzya do miasta Camelot, słynnego w romansach o królu Arturze; wedle innych, Camelot jest miasteczko w hrabstwie Somerset, otoczone bagnami, na których chowają wielkie stada gęsi.