Aby nie widzieć tego hańby domu.
Teraz dobranoc, fortuno! uśmiechnij
Znowu się do mnie, a koło twe obróć! (usypia).
Edgar. Publikowane me imię słyszałem;
W spróchniałem drzewie uszedłem pogoni;
Niema jednego portu, niema miejsca,
Gdzieby straż czujna nie czyhała na mnie.
Postanowiłem, aby się ratować,
Przybrać pozory najpodlejszej nędzy,
Co kiedykolwiek wzgardzonego człeka
Do bydlęcego przybliżyła stanu.
Twarz skalam błotem, płachtą się owinę,
Włosy me wszystkie w kołtuny pozwijam,
W mojej nagości z wiatrów będę szydził,
I z niepogody surowego nieba.
Już wzór znalazłem sobie na tej ziemi:
Żebraków z Bedlam, co wśród dzikich ryków
Tkają w gangreną otrętwiałe ręce
Śpilki, gałązki rozmarynu, gwoździe,
A potem, hydne pokazując rany,
Po biednych siołach, młynach i owczarniach,
Czasami prośbą, czasem przekleństwami
Zmuszają ludzką litość do jałmużny.
Tylko Tomaszkiem biednym jestem teraz;
To jest coś jeszcze — a Edgar jest niczem (wychodzi).
Król Lear. To jednak dziwna, że dom opuszczając
Nie odprawili mojego posłańca.