Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 4.djvu/205

Ta strona została przepisana.
—   195   —

Możesz mi wierzyć, że ci to poselstwo
Z zupełną rzeczy daję świadomością.
Dworz.  Pomówim o tem jutro.
Kent.  Nie, natychmiast.
By cię przekonać, że jestem czemś więcej,
Niż me pozory, otwórz tę sakiewkę,
Weź, co tam znajdziesz. Gdy ujrzysz Kordelię,
(A ujrzysz pewno), pokaż jej ten pierścień,
Ona ci powie, kto był ten towarzysz,
Którego imię nieznane ci teraz.
Przeklęta burza! Idę szukać króla.
Dworz.  Daj mi twą rękę. Czy nic nie masz dodać?
Kent.  Słów mało, ale wielkiej za to wagi:
By króla znaleźć, bądź mi pomocnikiem,
Idź go tą stroną szukać, ja zaś tamtą,
Kto pierwszy znajdzie, drugiego zawoła. (Wychodzą).


SCENA II.
Inna część stepu. — Burza.
(Wchodzą: Król Lear i Błazen).

Król Lear.  Dmij wściekły wietrze, aż twe lica pękną!
Lej katarakty twoje, uraganie,
Póki wieź naszych kurki nie utoną!
Siarczane ognie, z szybkim jak myśl lotem,
Gońce piorunów dęby trzaskających,
Spalcie me siwe włosy! Wy, pioruny,
Na proch rozbijcie wielką ziemi kulę,
I na raz zniszczcie formy i nasiona,
Z których niewdzięczny kształtuje się człowiek!

Błazen.  O mój wujaszku, święcona woda w suchym domu lepsza od deszczowej wody pod gołem niebem. Dobry wujaszku, wracaj! proś o błogosławieństwo twoich córek. Noc ta nie ma litości ani dla mądrych ani dla głupców.

Król Lear.  Grzmij z całej piersi! pluj ogniu! lej deszczu!
Deszcz, wicher, grzmoty, to nie moje córki;