Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 4.djvu/206

Ta strona została skorygowana.
—   196   —

Nie was, żywioły, o niewdzięczność skarżę:
Nic wam nie dałem, nie zwałem was dziećmi,
Czegobądź od was żądać nie mam prawa,
Zwróćcie więc na mnie całą srogość waszą!
Biedny, schorzały, pogardzony starzec,
Jak wasz pokorny stoję tu niewolnik.
Służalczą jednak drużyną was zowię,
Z dwiema córkami wyrodnemi zgodną,
By całą waszą potęgę wysilić
Na głowę starą i białą jak moja.
O, rzecz to szpetna!

Błazen.  Ten, co ma dom, w którym schronić może głowę, dobrą ma czapkę.

Kto rozporkom szuka schrony,
Nim zapewni ją swej głowie,
Ten wszy na niej znajdzie mrowie,
To żebraków zwykłe żony.

Kto posadził tam swą piętę,
Gdzie kłaść serce należało,
Będzie płakał przez noc całą
Na nagniotki swe przeklęte.

bo jeszcze nie było pięknej kobiety, któraby nie sznurowała ust przed zwierciadłem. (Wchodzi Kent).

Król Lear.  Nie! będę wzorem wszelkiej cierpliwości,
Nie rzeknę słowa.
Kent.  Kto tam?

Błazen.  Ba i któżby? Majestat i rozporek, to jest mądry człowiek i błazen.

Kent.  Ach, to ty, panie? Te nawet stworzenia,
Co noc kochają, nocy tej się boją.
Pioruny trwożą wędrowców ciemności,
Kryć się im każą w swych jaskiń głębinach.
Jak żyję, nigdy jeszcze nie pamiętam
Takich błyskawic, grzmotów tak potężnych,
I takich ryków wiatru i ulewy.
Ludzka natura nie zdolna wytrzymać
Podobnej burzy, takiego przestrachu.