szedłem do łóżka. Choćby mi przyszło gardłem zapłacić, jak mi to zagrożono, muszę pomódz królowi, staremu mojemu panu. Dziwne gotują się rzeczy, Edmundzie; proszę cię, bądź ostrożny (wychodzi).
Edmund. O tej dobroci twojej zakazanej,
I o tym liście zawiadomię księcia;
Będzie to służba, która mi zapewni
Co ojciec straci, wszystkie jego grody;
Gdzie ztary upadł, niech urośnie młody (wychodzi).
Kent. To chata, panie; wejdź, dobry mój panie.
Noc to zbyt sroga, aby znieść ją mogła
Ludzka natura. (Burza wciąż trwa).
Król Lear. Zostaw mnie samego,
Kent. Wejdź, panie.
Król Lear. Chceszże serce mi rozedrzeć?
Kent. Wprzódbym me własne rozdarł. Wejdź, mój panie!
Król Lear. Rzecz to twym sądem straszna, że nas burza
Do kości chłosta; straszna jest dla ciebie,
Lecz kto jest większej choroby ofiarą,
Nie czuje mniejszej. Gdy niedźwiedź cię trwoży,
Skoro przed tobą morze ryczy gniewne,
Pójdziesz z niedźwiedzia mierzyć się paszczęką.
Gdzie dusza wolna, drażliwe tam ciało.
Burza mej duszy z mych wydziera zmysłów
Wszystkie uczucia, prócz tych, co tu palą.
Niewdzięczne córki! Czy to nie to samo,
Jakgdyby usta rozszarpać pragnęły
Tę rękę, która pokarm im przynosi?
Lecz je ukarzę, nie chcę dłużej płakać!
Śród takiej nocy drzwi przede mną zamknąć!
O lej, lej deszczu! potop ten wytrzymam.
Przed starym ojcem, który szczodrą ręką