Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 4.djvu/225

Ta strona została przepisana.
—   215   —

Gloucest.  Hola, łazarzu!
Edgar.  Zimno jest Tomkowi!
(Na str.). Nie zdołam dłużej!
Gloucest.  Przyliż się, kamracie.
Edgar  (na str.). A muszę jednak. (Głośno) Niech Bóg błogosławi
Słodkim źrenicom twoim zakrwawionym!
Gloucest.  Czy znasz drogę do Dover?

Edgar.  Wszystkie rogatki i bramy, gościńce i ścieżki. Strach wygonił rozum z głowy biednego Tomka. Niech cię Bóg strzeże, uczciwcze, od złego ducha. Pięciu dyabłów wprowadziło się naraz do biednego Tomka; dyabeł rozpusty Obidicut; Hobbididance, książę niemoty; Mahu, kradzieży; Modo, mężobójstwa; Flibbertigibbet, grymasów i wydrzeźniań, który teraz opętał pokojówki i garderobiane. Niechże ci więc Bóg błogosławi, paneczku!

Gloucest.  Weź tę sakiewkę. Gdy cię niebios wola
Na losów chłostę wydała okrutną,
Moja niedola szczęściem twojem będzie.
Spraw, spraw o Boże, by tak zawsze było!
Opływający w zbytki niech rozpustnik,
Co z twych praw szydzi, który nie chce widzieć.
Nie czuje bowiem, pozna twą potęgę,
A dostatkami swymi się podzieli,
I każdy znajdzie, ile mu potrzeba.
Znasz Dovr?
Edgar.  Znam, panie.
Gloucest.  Jest przy mieście skała
Na przepaść u swych stóp spoglądająca,
Tylko na krawędź skały tej mnie wprowadź,
A ja obecnej ulżę twojej nędzy
Kosztownościami, które mam przy sobie;
Stamtąd przewodnik już mi niepotrzebny.
Edgar.  Daj rękę. Biedny powiedzie cię Tomek.

(Wychodzą).