Ale gdy odkrył, kto był tym nędzarzem,
W silnym uścisku moją objął szyję,
A rycząc, jakby niebo chciał roztrącić,
Na ciało ojca mojego się rzucił,
A prawił powieść o królu i sobie,
Że boleśniejszej ucho nie słyszało.
Za każdem słowem rosła jego rozpacz,
Żywota nici rwać się zaczynały,
Gdy drugi odgłos trąby usłyszałem
I omdlałego musiałem opuścić.
Albany. Kto był ten człowiek?
Edgar. To był Kent wygnany;
W przybranym stroju pośpieszył za królem,
Swym srogim sędzią, oddał mu usługi,
Którychby nie chciał oddać i niewolnik.
Szlachcic. Przebóg! ratujcie!
Edgar. Co mamy ratować?
Albany. Mów!
Edgar. Co ten krwawy nóż w ręku twem znaczy?
Szlachcic. Jeszcze gorąca krew na nim się kurzy;
To krew jest z serca, niestety! skonała.
Albany. Mów, mów, kto skonał?
Szlachcic. Żona twoja, książę.
Przez nią to siostra była jej otruta;
W chwili skonania sama to wyznała.
Edmund. Jednej i drugiej byłem zaręczony;
Za chwilę będziem we troje złączeni.
Edgar. Kent się przybliża.
Albany. Przynieście tu ciała,
Żywe czy trupy. Ten straszny sąd boży
Przenika serce strachem nie litością!
To on. Wypadki mi nie dają czasu
Zwykłej grzeczności pozdrowić cię słowem.
Kent. Przynoszę panu memu i królowi
Wieczne dobranoc; czy tutaj go niema?
Albany. Ach, o jak ważnej zapomniałem sprawie!