Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 4.djvu/27

Ta strona została przepisana.
—   17   —

Pod tą rycerską, tą piękną postacią
Pogrzebanego Danii majestatu?
Ja cię na niebo zaklinam, odpowiedz!
Marcel.  Jest obrażony.
Bernardo.  Czy widzisz? odchodzi.
Horacyo.  Ja cię zaklinam, stój! stój i odpowiedz! (Duch znika).
Marcel.  Znikł, nie chce na twe słowa odpowiedzieć.
Bernardo.  I cóż, Horacyo? Drżysz widzę i zbladłeś.
Czy to nie więcej jak czcze urojenie?
Co o tem myślisz?
Horacyo.  Przysięgam na Boga,
Ni gdy bym wiary nie dał, gdybym na to
Nie miał rzetelnych, dotykalnych zeznań
Własnych mych oczu!
Marcel.  Podobnyż do króla?
Horacyo.  Jak ty do siebie.
Tąż samą zbroją odział swoje piersi,
Gdy przeciw dumnym Norwegczykom walczył,
Tak brwi pomarszczył, gdy w gniewnej rozprawie
W saniach Polaków wojował na lodzie.
Dziwna!
Marcel.  Po dwakroć, o tej samej porze,
Rycerskim krokiem straż wyminął naszą.
Horacyo.  W jakim zamiarze, nie umiem powiedzieć.
Mym prostym jednak mierząc rzeczy sądem,
To wybuch straszny Danii zapowiada.
Marcel.  A teraz usiądź, i jeśli wiesz, powiedz,
Czemu noc każdą te surowe straże
Męczą rygorem ziemi tej poddanych?
Czemu codzienne dział nowych odlewy,
Kupno u obcych wojennych rynsztunków?
Skąd branka cieśli morskich, których praca
Z dniami tygodnia i niedziele miesza?
Dla jakich celów ten spocony pośpiech,
Noc zmieniający w dnia spółpracownika?
Kto mnie objaśni?
Horacyo.  Ja mogę; przynajmniej
Wieść taka biega: Nasz zmarły monarcha,