Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 4.djvu/42

Ta strona została przepisana.
—   32   —

Niżeli tobie. W dwóch słowach, Ofelio,
Nie wierz tym ślubom, bo to są rajfury
Odmiennej barwy od zewnętrznych znaków,
Niepoświęconych wymagań błagacze,
A ich przysięgi święte i pobożne,
Żeby zwieść lepiej. Tak więc, raz na zawsze,
Po prostu nie chcę, ażebyś na przyszłość
Chciała marnować wolno twoje chwile,
Prowadząc z księciem Hamletem rozmowy.
Pamiętaj o tem. Wracaj do komnaty.
Ofelia.  Mój ojcze, woli twej będę posłuszną. (Wychodzą).


SCENA IV.
Taras zamkowy.
(Wchodzą: Hamlet, Horacyo, Marcellus).

Hamlet.  Wiatr kąsa ostro; a wam czy nie zimno?
Horacyo.  I mnie się także wiatr zdaje szczypiący.
Hamlet.  Która godzina?
Horacyo.  Brak coś do północy.
Marcel.  Nie, już wybiła.
Horacyo.  Czy tak? Nie słyszałem.
Więc czas się zbliża, w którym Duch odbywa
Zwykłą przechadzkę. (Odgłos trąb i dział za sceną).
Co to znaczy, książę?
Hamlet.  Król noc tę całą czuwa i ucztuje,
Śród wrzasków, tańców i skoków szalonych,
A co reńskiego wina puhar spełni,
Trąby i bębny grzmią tryumf toastu.
Horacyo.  Czy to jest zwyczaj?
Hamlet.  Tak jest, bez wątpienia.
Lecz, mojem zdaniem, choć się tu rodziłem,
I choć przywykłem, byłoby zaszczytniej
Łamać ten zwyczaj, niż go zachowywać.
Te całonocne hulanki, przed sądy
Ludów nas ciągną na wschód i na zachód;
Wszędzie nam dają nazwisko pijaków,