Niechlujnych wieprzów; boć prawda, ten zwyczaj
Od czynów naszych choć wielkich i szczytnych,
Rdzeń chwały i szpik odbierają cały.
Tak bywa często w ludziach pojedyńczych,
Że jedna, mała natury ich plama,
Czy z urodzenia — w czem nie jest ich wina
Bo nikt początku swego nie wybiera —
Czyto ze zbytniej bujności humoru,
Szranki i twierdze rozumu łamiącej,
Czy też z nałogu, który swym fermentem
Obyczajności kształtne formy krzywi;
Ci ludzie, jednym piętnowani błędem,
Wolą natury lub zesłaniem losu,
Choćby ich cnoty były nieskończone,
Były tak czyste, jak jest niebios łaska,
W powszechnej błędu jednego naganie
Zmarnieją wszystkie. Jeden gram spodlenia
Szlachetne ciało do swej nikczemności
Sprowadza nieraz. (Wchodzi Duch).
Horacyo. Patrz, książę, przychodzi!
Hamlet. Brońcie mnie, niebios posłańcy, anieli!
Czyś jest zbawionym duchem czy przeklętym,
Czy niebios oddech, czy żar niesiesz piekła,
Czy cię sprowadza litość albo zemsta,
Twe mi zjawisko mówić nakazuje.
Więc ci się pytam, wzywam cię, Hamlecie,
Ojcze mój, królu Danii, odpowiadaj!
W niewiadomości zginąć mi nie dozwól!
Lecz powiedz, czemu kości poświęcone,
Złożone w trumnie, zdarły swe powicie?
Czemu grobowiec, który w oczach naszych
Otulił ciało twoje do pokoju,
Znów rozwarł ciężkie, marmurowe paszcze,
Na świat cię rzucił? Jak mamy tłomaczyć,
Że ty, trup zmarły, znów odziany stalą
Odwiedzasz blade księżyca połyski,
Noc czyniąc hydną; w nas słabych stworzeniach,
Tak groźnie, strasznie istność wstrząsasz całą,
Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 4.djvu/43
Ta strona została skorygowana.
— 33 —