Tak my to, ludzie rozumni a sprytni,
Przy wind pomocy, biorąc ludzi z mańki,
Drogą pośrednią znamy bezpośredniość.
Tak ty, przez moją radę i naukę,,
Poznasz mi syna. Hę, czy mnie rozumiesz?
Rejnaldo. Rozumiem, panie.
Polonius. Jedźże teraz z Bogiem!
Rejnaldo. Dobry mój panie —
Polonius. Śledź też jego kroki
Własną źrenicą.
Rejnaldo. Nie omieszkam, panie.
Polonius. Niechcący niechaj sam ci się wyśpiewa.
Rejnaldo. Rozumiem.
Polonius. Dobrze. Więc bądź zdrów i w drogę!
Cóż to, Ofelio? Co cię tu sprowadza?
Ofelia. Ach, ojcze, jakże byłam przestraszona!
Polonius. Czem przestraszona? Odpowiedz, przez Boga!
Ofelia. Gdy w mej komnacie szyłam, książę Hamlet
Nagle, w odzieniu niedbale rozpiętem,
Bez kapelusza, w pomiętych pończochach,
Co bez podwiązek po kostki spadały,
Blady jak płótno, chwiejąc się na nogach,
A z tak bolesnym spojrzenia wyrazem,
Że się zdawało, iż z piekła powracał
O mękach prawić, zjawił się przede mną.
Polonius. A więc z miłości ku tobie oszalał?
Ofelia. Nie wiem, lecz bardzo tego się obawiam.
Polonius. Co mówił?
Ofelia. Dłoń mą chwycił, trzymał silnie,
A potem, jedno wyciągnąwszy ramię,
A drugą rękę tak sparłszy na skroni,
Tak się w oblicze me głęboko wpatrzył.
Jakby je pragnął malować. Stał długo,
Nakoniec, lekko wstrząsając mi ramię,
Kiwając głową trzykrotnie w ten sposób,
Wydal westchnienie tak smutne, głębokie,
Że się zdawało, iż piersi mu pękną,