Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 4.djvu/77

Ta strona została przepisana.
—   67   —

Dziś widzę rozum szlachetny, wszechwładny,
Jak dzwon pęknięty, bez tonu, ochrypły;
Nadziemską piękność i młodości kwiaty
Szałem zwarzone. Jak cierpię, gdy pomnę,
Com przód widziała a co dziś przytomne!

(Wchodzą: Król i Polonius).

Król.  Miłość? Uczucia jego nie tam biegną,
A to co mówił, choć trochę bezkształtne,
Nie jest szaleństwem. Jest coś w jego duszy,
Co wysiaduje jego melancholia;
Lękam się bardzo, że płód stąd wykłuty
Zgubny być może. By złemu zapobiedz,
Takie jest prędkie me postanowienie:
Hamlet bez zwłoki do Anglii wyruszy,
Gdzie się o haracz zaległy upomni.
Może ocean i odmienne ziemie,
Widoków zmianą, z jego serca wyprą
Tę myśl nieznaną, teraz w nim goszczącą,
O którą ciągle uderzając rozum,
Zbłąkał się w końcu. Co ty na to mówisz?
Polonius.  Przystaję na to, chociaż zawsze myślę,
Że tych boleści źródłem i początkiem
Jest pogardzona miłość. Cóż, Ofelio?
Słów mi Hamleta nie powtarzaj darmo,
Wszystko słyszałem. — Królu, rób, jak zechcesz;
Lecz jabym radził, by po widowisku
Królowa matka wzięła go na stronę,
Otwarcie żalów przyczynę badała,
A ja ukryty podsłucham rozmowy,
Byłeś przyzwolił. Jeśli nic nie wyzna,
Ślij go do Anglii, lub zamknij w więzieniu,
Które twa mądrość za stosowne uzna.
Król.  I tak być musi, bo potężnych szały
Zbyt groźne, żeby wolne cugle miały.

(Wychodzą).