Pzyjdźcie mi w pomoc, anieli! próbujcie!
Ugnij się, dumne kolano! Ty, serce,
Zmień twoje sznury ze stali ukute
Na miękkie nitki żyłek niemowlęcia!
O, jeszcze wszystko może się naprawić!
Hamlet. Czas właśnie teraz — ukląkł do modlitwy —
Teraz uderzę — i pójdzie do nieba!
I toż jest zemsta? Rzecz warta rozwagi:
Nikczemnik ojca mojego zabija,
A ja, jedyny syn jego i mściciel,
Poślę do nieba podłego mordercę?
Nie, to nie zemsta, to raczej zapłata.
W sytości chleba[1] ojca mego zabił,
W rozwoju grzechów jak majowe liście;
Niebo zna jedno stan jego rachunku,
Lecz, wedle naszych domysłów i miary,
Ciężki być musi! Będzież to więc zemstą,
W samym pokuty akcie go uderzyć,
Gdy jest do wiecznej gotowy podróży?
Nie, szablo, czekaj na straszniejsze cięcie!
Gdy będzie wściekły, uśpiony pijaństwem,
Lub w kazirodnej rozkoszy objęciach;
Śród klęć, szulerki, lub jakich uczynków
Niezaprawionych zbawienia nadzieją;
Niech wtedy pięty podniesie ku niebu,
Gdy dusza będzie czarna, potępiona,
Jak samo piekło, do którego pójdzie.
Lecz matka czeka. Lekarstwo zażyte
Tylko przedłuży twe dni chorowite (wychodzi).
Król. Choć wzlata słowo, nie podnosi ducha:
Słów bez uczynku niebo nie wysłucha!
- ↑ Oto była nieprawość Sodomy, siostry twojej, pycha, sytość chleba i obfitość pokoju. Ezechiel, Rozdz. XVI. 49.