Roderigo. Dość tego, przestań! Naprawdę się gniewam,
Że ty, ty Jago, coś miał kieskę moją,
Jakby jej sznurki w twoim były ręku,
Wiedziałeś o tem.
Jago. Lecz nie chcesz mnie słuchać!
Brzydź się mną, jeślim marzył nawet o tem.
Roderigo. Mówiłeś nieraz, że go nienawidzisz.
Jago. Gardź mną, jeżeli nie mówiłem prawdy.
Prosili za mną trzej senatorowie,
Żeby mnie swoim zrobił porucznikiem,
Chodzili za mną, czapkowali przed nim;
Znam moją cenę; wiem, żem godzien stopnia;
Lecz on w swych własnych zakochany planach,
Ciągle ich łudził brzmiącemi słowami,
Epitetami wojny nadzianemi,
A w końcu, z kwitkiem odprawił proszących.
„Prawdziwie, rzekł im, mam już porucznika“.
Któż on? Zaiste, wielki matematyk,
Jakiś Florentczyk, jakiś Michał Kassyo,
Co nie jak żołnierz, ale żył jak panna,
Co nigdy w polu nie rozwijał kolumn,