Lecz zapominam, że na ziemi żyję,
Gdzie zły uczynek często chwałę daje,
Dobry jest czasem głupstwem niebezpiecznem.
Czemuż, niestety! chcę się teraz słonic
Niewieścią bronią: nic nie popełniłam?
Cóż to za twarze? (Wchodzą Mordercy).
Morderca. Gdzie mąż twój?
L. Macd. Przypuszczam,
Że nie jest w miejscu dość sprofanowanem,
By go mógł spotkać człek tobie podobny.
Morderca. To zdrajca.
Syn. Kłamiesz, ty łotrze plugawy!
Morderca. Co? to ty jajko, zdrady świeża ikro! (przebija go).
Syn. Zabił mnie, matko, błagam cię, uciekaj! (Umiera).
Malcolm. Szukajmy jakiej posępnej ustroni,
By tam wypłakać serc naszych strapienia.
Macduff. Raczej śmiertelny miecz chwyćmy do ręki,
Ażeby prawa nasze i swobody
Odzyskać znowu, jak przystoi mężom.
Co ranek nowych wdów słyszymy wycie,
Jęk nowych sierot i nowe boleści
Biją w sklep nieba, które je powtarza,
Jakgdyby Szkocyi dzieliło uczucia,
I powtarzało żalów jej sylaby.
Malcolm. Wszystko, co wierzę, szczerze opłakuję,
A co wiem, wierzę; co mogę naprawić,
Naprawię, byłem przyjazną miał porę.
Co powiedziałeś, może być prawdziwe,
Lecz tyran, samo którego nazwisko
Pryszczy nam język, poczciwego męża
Miał niegdyś sławę; kochałeś go szczerze;