z domu Monteków, i ciebie zapraszam; przyjdź wychylić szklankę wina. Bóg z wami! (Wychodzi).
Benvolio. Na tej odwiecznej Kapuletów uczcie
Twoja kochanka, Rozalina, będzie,
I co jest tylko piękności w Weronie.
Idź tam, a lica jej, z innych licami
Równaj źrenicą twą nieuprzedzoną,
A powiesz: łabędź mój był tylko wroną.
Romeo. Jeśli pobożność w oszukanem oku
Skłamie tak, niech się łza w ogień zamieni,
A przezroczyste kacerze, co w stoku
Łez nie przepadły, zginą wśród płomieni!
Od niej piękniejsze! Słoneczne źrenice
Nigdy na czystsze nie patrzały lice.
Benvolio. Ona jest piękna tam, gdzie innych niema,
Tam, gdzie z nią samą ważysz ją oczyma;
Na kryształowej postaw teraz szali
I przeważ na niej, z kochanką twą, panie,
Które w balowej pokażę ci sali,
A najpiękniejsza piękną nie zostanie.
Romeo. Pójdę, choć tego nie znajdę widoku;
Pójdę się kąpać w kochanki mej oku. (Wychodzą).
Pani Kap. Mamko, gdzie córka? Zawołaj jej do mnie!
Mamka. Na me panieństwo, w dwunastej mej wiośnie —
Już ją wołałam — baranku! kanarku!
Uchowaj Boże! — Julko, drogie dziecię!
Julia (wchodząc). Kto mnie tu woła?
Mamka. Matka.
Julia. Jestem, matko!
Co mi rozkażesz?
Pani Kap. Mamko, odejdź teraz,
Mam do niej sekret. — Lecz nie, mamko, zostań,
I ty mieć musisz w radzie naszej udział.