ich dziewięciu; na teraz ośmielam się jedno to zabrać, zastrzegając sobie na później, stosownie do twojego ze mną postępowania, prawo posiekania ośmiu pozostałych. Czy raczysz twój oręż za uszy z pochwy wyciągnąć? Śpiesz się, bo inaczej świsnę ci szablą nad uszami, nim twojej dobędziesz!
Tybalt. Jestem na rozkaz (dobywa oręża).
Romeo. Dobry Merkucyo, włóż oręż do pochwy!
Merkucyo. No, panie, baczność! paruj i daj cięcie! (Walczą).
Romeo. Benvolio, śpiesz się, rozdziel wściekłe szable!
Panowie, gdzież jest, gdzie wstydu uczucie?
Tybalt, Merkucyo, wszak rozkaz książęcia
Zakazał sporów po Werony placach!
Wstrzymaj się, Tybalt! — dobry mój Merkucyo! —
Merkucyo. Jestem raniony!
Na oba domy zaraza niech padnie!
Dał mi on paszport, a sam wyszedł cały.
Benvolio. Rannyś?
Merkucyo. Draśnięty; ale to wystarczy.
Gdzie paź mój? Łotrze, leć mi po doktora!
Romeo. Bądź dobrej myśli, przyjacielu! rana nie może być głęboka.
Merkucyo. O nie, ani tak głęboka jak studnia, ani tak szeroka jak drzwi kościelne, lecz dostateczna; właśnie co mi się należało! Pytaj się o mnie jutro, a powiedzą ci, że ruszyłem w daleką drogę. Opieprzył mnie, zaręczam, ile na tamten świat potrzeba. Morowe powietrze na oba wasze domy! Co? pies, szczur, mysz, kot na śmierć mnie zadrapał! Samochwał, łotr, nikczemnik, który się wedle arytmetycznej książki bije! Po co się u dyabła między nas wmieszałeś? Pchnął mnie pod twojem ramieniem.
Romeo. Myśli moje były najlepsze.
Merkucyo. Benvolio, wiedź mnie do jakiego domu,
Albo zemdleję. Mór na wasze domy!
Zrobiły ze mnie strawę dla robaków.