Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/105

Ta strona została przepisana.
—   95   —

Menen.  „Witajcie!
Sycyn.  Na Koryolana waszego nieobecności nikt się nie spostrzegł, prócz jego przyjaciół. Rzeczpospolita stoi cała i stać będzie cała, choćby się bardziej jeszcze na to zżymał.
Menen.  Wszystko idzie dobrze, a szłoby jeszcze lepiej, gdyby się był miarkował.
Sycyn.  Gdzie on teraz? Czy słyszałeś?
Menen.  Nie, nic nie słyszałem. Matka jego i żona żadnej nie odebrały wiadomości.

(Wchodzi trzech lub czterech Obywateli).

Obywatele.  Niech Bóg was strzeże!
Sycyn.  Witajcie, sąsiedzi!
Brutus.  Witamy wszystkich, wszystkim wam dzień dobry!
1 Obyw.  My, żony, dzieci nasze na kolanach
Modlić się za was nigdy nie przestaniem.
Sycyn.  Żyjcie szczęśliwi!
Brutus.  Żegnam was, sąsiedzi.
Ach, czemuż nie miał dla was Koryolan
Naszej miłości!
Obywatele.  Niech was Bóg zachowa!

(Wychodzą Obywatele).

Sycyn.  Lepsze to dla nas i szczęśliwsze czasy,
Niż gdy te tłumy krążyły po mieście
Z krzykiem niezgody.
Brutus.  Marcyusz, pośród wojny,
Prawda, był dobrym żołnierzem i wodzem,
Ale zuchwały, dumny i ambitny,
Nie kochał tylko siebie i swą chwałę.
Sycyn.  Do absolutnej władzy jawnie zmierzał.
Menen.  Nie, temu przeczę.
Sycyn.  Gdyby w Rzymie został,
Wszyscy w tej chwili, z boleścią i łzami,
Mojego zdania czulibyście prawdę.
Brutus.  Lecz Bóg nieszczęście odwrócił, a miasto
Stoi bezpieczne, spokojne bez niego. (Wchodzi Edyl).
Edyl.  Niewolnik, chwila temu uwięziony,
Doniósł, że Wolsków dwie oddzielne armie