Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/106

Ta strona została przepisana.
—   96   —

Na ziemię naszą wkroczyły orężnie,
I z całą złością wojny zapalczywej
Wszystko po drodze obracają w popiół.
Menen.  Pewno Aufidiusz, na wieść o wygnaniu
Koryolana, wytyka znów macki,
Które w skorupie póty szczelnie chował,
Dopóki Marcyusz stał na murach Rzymu.
Sycyn.  Co nam tu znowu o Marcyuszu prawisz?
Brutus.  Idź i natychmiast każ dobrze wychłostać
Złych a fałszywych wieści rozsiewacza.
Rzecz niepodobna, by Wolskowie pokój
Zawarty z nami zerwać się ważyli.
Menen.  Rzecz niepodobna? Doświadczenie jednak
Uczy nas, że to rzecz bardzo podobna:
Ja sam trzy tego widziałem przykłady.
Nim jednak gońca tego chłostać każesz,
Zapytaj wprzódy, od kogo to słyszał,
Bo mógłbyś chłostać uczciwego posła,
Który ci wczesne przyniósł ostrzeżenie
O klęskach miastu naszemu grożących.
Sycyn.  Daj tylko pokój; wiem, to być nie może.
Brutus.  To niepodobna. (Wchodzi Posłaniec).
Posłaniec.  Do izby senatu
Panowie Rada tłumnie się gromadzą,
A widać jasno na posępnych twarzach,
Że jakieś groźne nadeszły nowiny.
Sycyn.  To ten niewolnik — idź — każ go wychłostać
Przed całym ludem; to jego jest sprawka,
To jego raport.
Posłaniec.  Tak, dostojny panie,
Lecz się potwierdza niewolnika raport,
Tylko że nowe wieści są straszniejsze.
Sycyn.  Jakto? Straszniejsze?
Posłaniec.  Ust tysiąc powtarza,
(Choć nie wiem ile w tych słowach jest prawdy)
Że Koryolan z Aufidiuszem w zgodzie
Przeciw Rzymowi prowadzi zastępy,
I grozi zemstą tak wielką, jak przestrzeń