Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/113

Ta strona została przepisana.
—   103   —

Trybuni Rzymu zrobili oo mogli,
Ażeby węgle tanie były w Rzymie.
Szlachetne dzieło i pamięci godne!
Kominiusz.  Mówiłem, że tam królewska jest wielkość,
Gdzie przebaczenie jest mniej spodziewane;
Ale on odrzekł, że niegodne państwa
Zanosić prośby do swego banity.
Menen.  Wybornie! Mógłże mniej, jak to powiedzieć?
Kominiusz.  Chciałem w nim troskę o przyjaciół zbudzić;
„Trudno jest, odrzekł, ażebym ich szukał
W kopie gnijącej i smrodliwej słomy,
Trudno nie spalić, dla dwóch lub trzech ziarnek,
Mierzwy, co ciągle powonienie razi“.
Menen.  Dwóch lub trzech ziarnek! ja jednem z tych ziarnek
Matka i żona, syn i mąż ten zacny,
My to ziarnkami, wy jesteście gnojem,
Który czuć wyżej, niż księżyca sfera.
Sycyn.  Miarkuj się! jeśli nie chcesz nam dopomódz,
To choć niedoli naszej nie urągaj.
Lecz gdybyś ziemi twej chciał być obrońcą,
Twój słodkopłynny język wstrzyma łatwiej
Pochód naszego spółobywatela,
Niż zaciąg przez nas w pośpiechu zrobiony.
Menen.  Nie mam ochoty mięszać się w tę sprawę.
Sycyn.  O, idź do niego!
Menen.  A co mam tam robić?
Brutus.  Choć spróbuj, co twa miłość dla Marcyusza
Wskóra dla Rzymu.
Menen.  Dobrze, lecz przypuśćmy,
Że mnie odprawi tak jak Kominiusza,
Co stąd wypadnie? Gorżki tylko smutek,
Że przyjaciela okrutnie tak przyjął.
Sycyn.  Lecz Rzym ci za to będzie wdzięczność mierzył
Nie wedle skutków, ale wedle chęci.
Menen.  Dobrze, spróbuję; może mnie usłucha,
Choć to gryzienie warg na Kominiusza,
I to fukanie ducha mi osłabia.
W złą porę naszedł go, a może jeszcze