Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/118

Ta strona została przepisana.
—   108   —

na ziemi, tak jesteście maluczcy. Kto chce umrzeć z własnej ręki, ten się nie lęka śmierci z ręki obcej. Niech wasz wódz robi, co mu się podoba, wy zaś zostańcie długo czem dziś jesteście, a niech nędza wasza z latami rośnie! Mówię do was, jak do mnie mówiono: precz! (Wychodzi).
1 Szyldw.  Zuch to nie lada, niema co mówić.
2 Szyldw.  Jeśli chcesz mówić o zuchu, mów mi o naszym wodzu: to skała, to dąb żadnym wichrem niezachwiany.

(Wychodzą).


SCENA III.
Namiot Koryolana.
(Wchodzą: Koryolan, Auftdiusz i inni).

Koryolan.  Jutro staniemy pod murami Rzymu.
Ty, jak towarzysz mój w kierunku wojny,
Odpowiedz, proszę, panom Radzie Wolsków,
Z jak dobrą wolą prowadziłem sprawę.
Aufidiusz.  Miałeś na myśli ich tylko interes;
Na wszystkie prośby Rzymu głuchy byłeś;
Nawet przyjaciół odparłeś podszepty,
Którzy na starą liczyli zażyłość.
Koryolan.  Starzec, którego przed niedawną chwilą
Z rozdartem sercem wysłałem do Rzymu,
Miał dla mnie więcej niż ojcowską miłość,
Tak jest, dla niego prawie bogiem byłem;
W nim położyli ostatnie nadzieje,
Przez wzgląd na starą jego dla mnie przyjaźń,
Choć go na pozór przyjąłem okrutnie,
Raz jeszcze pierwsze podałem warunki,
Które poprzednio odrzucił już senat,
A których teraz znów przyjąć nie może,
I to jest wszystko, co mu ustąpiłem;
Tak mało, gdy on liczył na tak wiele!
Odtąd poselstwa nowe i błagania,
Czy od senatu, czy od mych przyjaciół,