Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/124

Ta strona została przepisana.
—   114   —

Potem do Rzymu wrócimy, by razem
Na śmierć z naszymi czekać sąsiadami.
O spójrz, spójrz na nas! Czy widzisz? To chłopię,
O co chce błagać, powiedzieć niezdolne,
Lecz z nami płacze i podnosi ręce,
I z większą siłą prośbę swą popiera,
Niż ty jej znajdziesz, by prośbę odrzucić.
Idźmy! Ten człowiek miał Wolskę za matkę;
Przypadkiem dziecko to doń jest podobne,
Bo żona jego w Koryolach mieszka.
Odpraw nas, czas już! Zachowam milczenie,
Póki nie będzie w ogniu miasto nasze,
A wtedy jeszcze słów przemówię kilka.
Koryolan.  O matko, matko! (trzyma ją za rękę w milczeniu)
Matko, co zrobiłaś?
Spójrz, niebo stoi otworem, a bogi
Z tej sceny przeciw naturze się śmieją.
O matko! Wielkie odniosłaś zwycięstwo,
Szczęsne dla Rzymu, lecz dla twego syna,
Wierz mi, o wierz mi, zwycięstwo to smutne,
Jeśli nie będzie dla niego śmiertelne.
Lecz mniejsza o to. Słuchaj, Aufidiuszu,
Choć krwawej wojny nie mogę prowadzić,
Potrafię zawrzeć korzystne przymierze.
Na mojem miejscu, dobry Aufidiuszu,
Byłżebyś głuchy na głos twojej matki?
Na mniej zezwolił?
Aufidiusz.  Czułem się wzruszony.
Koryolan.  Byłeś, przysięgam. O, rzecz to nie łatwa
Litości krople z moich ócz wycisnąć!
Lecz radź mi teraz, jaki zawrzeć pokój.
Co do mnie, nie chcę do Rzymu powracać,
Zostanę z wami, a w trudnej tej sprawie,
Błagam cię, moim bądź orędownikiem.
O matko! żono!
Aufidiusz  (na stronie).Co za radość dla mnie,
Ze się z honorem litość twoja starła.
To moją dawną przywoła fortunę.