drugi Alexander. Co każe zrobić, zrobione ledwo rozkazał. Żeby Bogiem zostać, brak mu tylko wieczności i nieba, w któremby królował.
Sycyn. Panie, zmiłuj się nad nami! jeżeli twój obraz jest prawdziwy.
Menen. Maluję go z natury. Zobaczysz, jaką od niego łaskę matka jego przyniesie. Nie więcej w nim miłosierdzia, co mleka w samcu tygrysie; oto wszystko, czego się może spodziewać nasze biedne miasto, a za to wszystko wam dzięki!
Sycyn. Niech bogi nas ratują!
Menen. Nie, w tym razie bogi nas nie uratują. Banitując go, nie mieliśmy na nich względu, nie będą też na nas mieli względu, gdy wróci karki nam kręcić.
Posłaniec. Uciekaj spiesznie, jeśli dbasz o życie.
Lud poznał twego kolegę trybuna,
Wlecze go z sobą i klnie się na Boga,
Że gdy bez skutku powrócą matrony,
Długą, powolną zamęczy go śmiercią.
Sycyn. Co za nowiny?
Posłaniec. Szczęśliwe nowiny!
Niewieście prośby były wysłuchane,
I już się Marcyusz z Wolskami oddalił.
Dnia piękniejszego Rzym jeszcze nie widział,
Nie, kiedy nawet wygnał Tarkwiniuszów.
Sycyn. Czy jesteś pewny tego, co nam mówisz?
Posłaniec. Jak jestem pewny, że słońce jest ogniem.
Gdzież się chowałeś, że nic jeszcze nie wiesz?
Nigdy się z pędem gwałtowniejszym fale
Pod łuk nie cisną przy morza przypływie,
Jak lud przez bramy wieścią pocieszony.
Czy słyszysz?
Pośród głośnych Rzymian krzyków,
Trąb, psałteryonów, piszczałek, bębenków,
Cymbałów, słońce nawet zda się tanczyc.