Ja, w obecności senatu i ludu,
Dowiodę prawdy moich tu zaskarżeń.
Bramy już przebył ten, którego winię,
Głos myśli zabrać, ma jeszcze nadzieję,
Że się oczyści próżną gadaniną.
Idźcie! (Wychodzi Orszak).
Witajcie!
1 Spisk. Wodzu, jakże zdrowie?
Aufidiusz. Jak męża własną strutego jałmużną,
Zamęczonego własnem miłosierdziem.
2 Spisk. Jeśli trwasz zawsze, panie, w przedsięwzięciu,
W którem na naszą pomoc rachowałeś,
Z niebezpieczeństwa możem cię ratować.
Aufidiusz. Sam jeszcze nie wiem, bo zamiary moje
Zależeć będą od skłonności ludu.
3 Spisk. Śród sporów waszych lud się będzie wahał;
Niech jeden zginie, drugi, bez zawodu,
Ufności ludu zostanie dziedzicem.
Aufidiusz. Wiem, a potężnych nie brak mi dowodów,
Ażeby wroga mojego obalić.
Ja go wyniosłem, ja moim honorem
Wierności jego byłem ręczycielem;
On, wyniesiony, swoich pochlebstw rosą
Młody krzew swojej wielkości polewał;
Aby tem łatwiej przyjaciół mych uwieść
Gwałt sobie zadał, i umysł złagodził
Dotąd surowy, twardy i niezgięty.
3 Spisk. Zuchwałość jego, kiedy się ubiegał
O konsularną godność, którą stracił
Dumnego czoła niezdolny pochylić —
Aufidiusz. O tem ja właśnie mówić zamierzałem.
Wygnany, usiadł przy mojem ognisku,
Na cios sztyletu mego pierś odsłonił,
Lecz jam go przyjął jak brata, serdecznie,
Na jego wszystkie żądania przystałem,
Żeby tem łatwiej wykonał swe plany,