I na upadek od dawna zasłużył.
Z moich zdobyczy chętnie część mu daję,
Lecz żądam, żeby i on z swych podbojów
Część mi należną w Armenii wydzielił.
Mecenas. Antoniusz nigdy na to się nie zgodzi.
Cezar. I mnie też będzie wolno nie ustąpić.
Oktawia. Witaj, Cezarze, bracie mój i panie!
Cezar. I ja cię muszę odepchniętą widzieć!
Oktawia. Nie, żadnych nie masz do tego powodów.
Cezar. Czemuż znienacka, jak złodziej, przybywasz
Nie tak Cezara podróżuje siostra,
A Antoniusza małżonki orszakiem
Armie być winny, przybycie jej, zdala,
Rżenie tysiąca koni zapowiadać;
Naddrożne drzewa dźwigać tłum ciekawy,
Twarz jej w przelocie pragnący zobaczyć;
Do nieba winny kłęby lecieć pyłu
Z pod stóp mnogiego straży twej zastępu;
A ty przybywasz jak na targ przekupka,
Ty nie pozwalasz, abym dal ci jawnie
Dowody uczuć, których zaniedbanie
Grobem jest często wzajemnej miłości.
Na twe spotkanie wojska me i floty
Wyszłyby ze mną, i za każdym krokiem
Pozdrowień naszych rosłaby potęga.
Oktawia. Dobry mój bracie, jeśli tak przybywam,
To nie przymusu, lecz skutkiem mej woli.
Mąż mój Antoniusz z boleścią mi mówił,
Że się do nowej gotujesz z nim wojny;
Jam go błagała, żeby mi pozwolił
Do Rzymu wrócić.
Cezar. On chętnie cię puścił,
Boś mu zawadą rozpust jego była.
Oktawia. O, nie mów tego!
Cezar. Mam na niego oko;
Spraw jego wieści wiatry mi przynoszą.
Gdzie on jest teraz?