Weźcie, rozdzielcie złoto między siebie,
Potem szukajcie pokoju z Cezarem.
Sługa. Co? my uciekać?
Antoniusz. Czyż ja nie uciekłem
I wszystkim tchórzom nie dałem przykładu?
Idźcie W pokoju, ja wybrałem drogę,
W której mi pomoc wasza nie potrzebna.
Idźcie, zabierzcie skarby moje w porcie. —
Za tem pobiegłem, co mnie dziś rumieni;
Włosy me nawet w otwartej są wojnie,
Bo siwe czarnym wyrzucają płochość,
A czarne siwym tchórzostwo i głupstwo.
Idźcie w pokoju, moi przyjaciele;
Wręczę wam listy do kilku znajomych,
Oni wam drogę łaski utorują.
Nie bądźcie smutni — nie róbcie trudności —
Przyjmijcie rady, które daje rozpacz,
Opuśćcie tego, co się sam opuszcza.
Do portu! Okręt i skarby wam wydam.
A teraz, proszę, zostawcie mnie chwilę;
Nie mam już prawa wydawać rozkazów,
A więc was proszę; wnet do was powrócę. (Siada).
Eros. O dobra pani, zbliż się do niego, pociesz go.
Iras. Zrób to, najdroższa królowo.
Charmian. Zrób to; nie możesz zrobić nic lepszego.
Kleopatra. Pozwólcie mi usiąść. O, Junono!
Antoniusz. Nie, nie, nie, nie, nie!
Eros. Czy widzisz, panie?
Antoniusz. O, fe, fe, fe!
Charmian. Pani —
Iras. Pani, o dobra królowo!
Eros. Panie, panie —
Antoniusz. O tak jest, panie; na polach farsalskich
Miecz trzymał w ręku niby tanrcmistrz jaki;
Gdy ginął z ręki mej szalony Brutus
I chudy Kassyusz marszczkami okryty,
On, niećwiczony w rycerskiem rzemiośle,