Cezar. Dzieckiem mnie zowie, obelgi mi pisze,
Jakby miał siłę z Egiptu mnie wyprzeć;
Posła mojego ważył się ochłostać;
Teraz mnie w szranki na szable wyzywa,
Chce pojedynku: Antoniusz z Cezarem!
Nieokrzesany żołdak niech się dowie,
Że mi na drogach do śmierci nie zbywa.
Tymczasem z jego śmieję się wyzwania.
Mecenas. Gdy mąż tak wielki rozpoczyna szaleć,
To znak widomy, że ostatkiem goni;
Nie daj mu wytchnąć, korzystaj z szaleństwa:
Nigdy gniew dobrym nie jest sobie stróżem.
Cezar. Myślą jest naszą jutro stoczyć bitwę,
Ostatnią z krwawych zapasów tysiąca.
W naszych szeregach dość mamy żołnierzy,
Nowych przybyszów z armii Antoniusza,
Aby go jeńcem do nas przyprowadzić.
Dziś niech żołnierze do uczty zasiędą;
Nie brak zapasów, a przez swoje czyny
Na mą rozrzutność dobrze zasłużyli.
Biedny Antoniusz! (Wychodzą).
Antoniusz. Więc nie chce walczyć ze mną?
Enobarb. Nie.