Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/224

Ta strona została przepisana.
—   214   —

Radzę ci, żebyś posłańca z obozu
Sam wyprowadził; chętniebym to zrobił,
Gdyby nie służba. Zawsze jest Jowiszem
Twój imperator. (Wychodzi).
Enobarb.  A ja, jak świat wielki
Najnikczemniejszem jestem dziś stworzeniem!
O, Antoniuszu, ty mino dobroci,
Jakżebyś wierną służbę mi zapłacił,
Gdy złotem wieńczysz moją obrzydliwość!
Serce mnie boli; jeśli od zgryzoty
Nie pęknie teraz, prędsze znajdę środki;
Lecz czuję, sama zgryzota wystarczy.
Ja przeciw tobie walczyć? Nigdy! nigdy!
Pójdę wyszukać rowu, by w nim umrzeć;
Im obrzydliwszy, tem godniejszy będzie
Ostatnich godzin mojego żywota! (Wychodzi).


SCENA VII.
Plac bitwy między dwoma obozami.
(Wrzawa bitwy: odgłos trąb i bębnów; wchodzą Agryppa i inni).

Agryppa.  Zbyt się daleko pomknęliśmy; wróćmy.
Sam Cezar walczy pośród krwi i znoju,
Bo opór wrogów przeszedł spodziewanie.

(Wychodzą. — Wchodzą: Antoniusz i Skarus ranny).

Skarus.  To mi jest bitwa! Mój imperatorze,
Gdybyśmy tak ich z początku przyjęli,
Z porąbanemi dawnoby czaszkami
Z placu umknęli.
Antoniusz.  Twa krew płynie strugą.
Skarus.  Rana ta moja naprzód jak T była.
Lecz teraz, widzę, przybrała H formę.
Antoniusz.  Wróg zaczął pierzchać.
Skarus.  Zmusimy go w końcu
Zbawienia szukać w ciasnej mysiej dziurze.
Na sześć szram jeszcze mam na skórze miejsce.

(Wchodzi Eros).