Odbieram słusznie, bo jestem spichlerzem
Całego ciała. Wiedzcie, że ten pokarm
Rozsyłam ciągle, waszej krwi rzekami,
Do dwom: serca, do senatu: mózgu,
I do służb wszystkich i urzędów człeka.
Nerw najsilniejszy, najdrobniejsza żyłka
Ode mnie biorą, co im życie daje.
Jeśli od razu, moi przyjaciele,
Prowadził dalej — słuchajcie mnie tylko!
2 Obyw. Słuchamy, dalej!
Menen. Jeżeli od razu,
Co z was każdemu daję, nie widzicie,
Ja dowieść mogę, że każdy z kolei
Mąkę mi bierze, zostawia otręby.
A wy, co na to?
2 Obyw. A to mi odpowiedź!
Jak ją stosujesz?
Menen. Żołądek, to senat,
A wy jesteście zbuntowane członki.
Bo zważcie jego rady i kłopoty,
Pomyślcie szczerze o publicznem dobru,
A zobaczycie, że od niego płyną,
Nie od was, wszystkie mnogie dobrodziejstwa
Publiczne, których w Rzymie używacie.
Powiedz mi teraz jakie twoje zdanie,
Wielki ty palcu tego zbiegowiska.
2 Obyw. Ja wielki palec? Czemu wielki palec?
Menen. Bo choć ostatni i rodem i mieniem,
W tym mądrym buncie idziesz jednak pierwszy,
A choć najlichszy biegacz z całej trzody,
Hersztujesz drugim, aby co zarobić.
Ale trzymajcie kije w pogotowiu,
Bo Rzym z szczurami swymi walkę stoczy,
I jedna strona musi w boju uledz.
Witaj, szlachetny Marcyuszu!
Marcyusz. Dziękuję.
O co tu idzie, tłuszczo buntownicza,