Co głupiej waszej próżności swędzenie
Zbytkiem drapania zmieniliście w parchy?
2 Obyw. Zawsze masz w ustach dobre dla nas słowo.
Marcyusz. Ktoby miał dobre słowo dla was w ustach,
Najpogardliwszym musi być pochlebcą.
Co począć z wami, kundle, i co robić,
Którym ni wojna przystoi, ni pokój?
Trwoży was tamta, ten w pyszałków zmienia.
Kto wam zaufa, gdy lwów się spodziewa,
Znajdzie zające, a za lisy gęsi,
Bo niema przy was więcej bezpieczeństwa,
Jak żarzącemu węglowi na lodzie,
Lub ziarnku gradu na palącem słońcu.
Cnotą jest waszą podnosić występek,
Kląć sprawiedliwość, co go obaliła.
Kto godny chwały, waszej nienawiści
Godny jest zaraz; wasze są pragnienia
Podobne chorym zachciankom, co łakną
Tego najbardzej, co najbardziej szkodzi.
Kto na was liczy, dąb sitowiem rąbać,
Ołowianemi pływać chce skrzelami.
Wam ufać? Raczej wszystkich was powiesić!
Z każdą minutą zdanie przemieniacie:
Dziś jest szlachetnym, kto podłym był wczoraj,
Nikczemnym, komu splataliście wieńce.
Z jakich powodów na szlachetny senat
Po mieście całem rzucacie obelgi,
Który po bogach tak was w karbach trzyma,
Ze jedni drugich pożreć nie możecie? —
Czego żądają?
Menen. Zboża po swej cenie,
W które, jak mówią, miasto obfituje.
Marcyusz. Jak mówią! Łotry! Siedząc przy kominie,
Chcą wiedzieć, co się w Kapitolu dzieje,
Komu fortuna sprzyja, kto się wznosi
A kto upada; kojarzą małżeństwa,
W stronnictwach udział biorą, jedne wznoszą,
A te, co nie są po myśli ich, niżej
Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/26
Ta strona została przepisana.
— 16 —