Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/27

Ta strona została przepisana.
—   17   —

Od połatanych swych strącają łapci.
Mówią, że dosyć jest zboża dziś w Rzymie!
Ach, gdyby senat wyrzekł się litości,
Gdyby oręża dobyć mi pozwolił!
Tych niewolników siekałbym na ćwierci,
A stos usypał z trupów ich na lancy
Mojej wysokość.
Menen.  Cała ta już banda
Prawie gotowa słuchać naszej rady,
Bo choć im wiele zbywa na rozumie,
To mają za to tchórzostwa nad miarę.
Lecz co się dzieje z drugą teraz bandą?
Marcyusz.  Tam rozleciało się już zbiegowisko.
Na głód wrzeszczeli, pletli mi przysłowia —
Że psy jeść muszą — głód rozbija skały —
Mięso stworzyli bogowie dla zębów —
Nie dla bogaczy samych dali zboże.
Na te zdaniami połatane skargi
Gdy senat wydał przychylną odpowiedź,
(Co wszystkie serca szlachetne zakrwawia,
A wszelką władzę osłabia i wstydzi)
Śród krzyków czapki ku niebu ciskali,
Jakby je z dumy na rogach księżyca
Chcieli zawiesić.
Menen.  Co im przyzwolono?
Marcyusz.  Pięciu trybunów własnego wyboru,
Czujnych obrońców płaskiej ich mądrości;
Jeden z nich Juniusz Brutus, a Sycyniusz
Welutus drugi, reszty nie pamiętam.
Przódby hałastra miasto rozburzyła,
Nimbym jej zrobił podobne ustępstwo;
Od dzisiaj zacznie władzę podkopywać,
Burzyć się w coraz groźniejszych zamiarach.
Menen.  Rzecz dziwna!
Marcyusz.  Precz stąd, wy ludzi ułomki!

(Wchodzi Posłaniec z pośpiechem).

Posłaniec.  Gdzie Kajusz Marcyusz?
Marcyusz.  Jestem. Czego żądasz?