Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/35

Ta strona została przepisana.
—   25   —

Marcyusz.  Zgoda!
Larcyusz.  Stoi zakład!
Marcyusz.  Powiedz, czy wódz nasz z wrogiem bitwę stoczył?
Posłaniec.  W twarz sobie patrzą, ale dotąd milczą.
Larcyusz.  Wygrałem konia.
Marcyusz.  Pozwól go odkupić.
Larcyusz.  Nie chcę go sprzedać, nie chcę go darować,
Lecz na pięćdziesiąt lat ci go pożyczę. —
Teraz wezwijmy miasto do poddania.
Marcyusz.  A jak daleko stąd dwa stoją wojska?
Posłaniec.  Półtory mili.
Marcyusz.  Więc będziemy słyszeć
Bitw naszych krzyki. Dopomóż nam, Marsie!
Żebyśmy jeszcze z mieczem krwią dymiącym
Pospieszyć mogli braciom ku pomocy.
Daj teraz sygnał!

(Na odgłos trąby pokazuje się na mitrach kilku Senatorów i kilku Żołnierzy).

Czy jest w murach waszych
Tullus Aufidiusz?
1 Senator.  Nie, i niema człeka,
Coby od niego mniej się was obawiał,
A on się boi mniej, niżeli mało. (Alarm w odległości).
Słyszysz te bębny? To młódź nasza spieszy.
Wprzód mury zburzym, nim się w nich zamkniemy.
Choć bramy nasze przymknięte się zdają,
Wnet się otworzą same, bo ich ryglem
Sitowie tylko. (Nowy alarm w odległości).
Słuchaj, tam Aufidiusz
Swą szablą wasze rozbija szeregi.
Marcyusz.  Bój się już zaczął.
Larcyusz.  Niech dla nas zachętą
Krzyki ich będą! Żołnierze, drabiny!

(Wchodzi oddział Wolsków i przeciąga przez scenę)

Marcyusz.  Ze swoich murów bez trwogi wychodzą.
Teraz czas tarcze przed serca postawić,
A walczyć sercem od tarczy silniejszem.
Naprzód, Tytusie! Nigdy nie myślałem,