Żeby gardzili nami air do tyła.
Na czoło moje bije pot wściekłości.
Więc naprzód, bracia! Kto z was kroku cofnie,
Wolskiem mi będzie i szablę mą pozna.
Marcyusz. Rzymu ohydo, niechaj na was spadną
Wszystkie zarazy południa, a ciała
Niechaj wam rany i wrzody pokryją,
By od was z grozą ludzie uciekali,
Nim was zobaczą, a pod wiatr o milę
Żebyście sieli zarazę dokoła!
Ha, gęsie dusze pod mężów postacią,
Przed niewolników tłuszczą uciekacie,
Którąby wojsko małp zwyciężyć mogło!
Na dno piekielne! wszyscy z tyłu ranni!
Czerwone plecy, a twarze wybladłe
Z biegu i trwogi! Do boju nanowo!
Albo przysięgam na ogień niebieski,
Opuszczę wroga, a na was się rzucę!
Więc za mną, śmiało! Do żon ich pognamy,
Jak nas pognali do naszych okopów.
Teraz mi bądźcie wierni ku pomocy,
Nie pierzchającym bowiem, lecz pogoni
Fortuna miasta roztworzyła bramy.
1 Żołnierz. Co za szaleństwo! Nie ja za nim pójdę.
2 Żołnierz. I nie ja.
1 Żołnierz. Patrzcie, bramę zatrzaśnięto!
Wszyscy. Toż mi się dostał do wrzącego kotła!
Larcyusz. Gdzie Marcyusz?
Wszyscy. Wodzu, zapewne już zginął.
1 Żołnierz. Z uciekającym wrogiem wbiegł do miasta,
Gdy nagle za nim bramy zatrzaśnięto,