Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/40

Ta strona została przepisana.
—   30   —

Kominiusz.  Gdzie jest nikczemnik, który mi powiedział,
Że was do samych odparto okopów?
Gdzie jest? Niech przyjdzie!
Marcyusz.  Zostaw go w pokoju,
Powiedział prawdę, bo nasi panicze,
Nasze pospólstwo — o, daj im trybunów! —
Przed urwiszami gorszymi od siebie
Tak uciekali, jak przed kotem myszy.
Kominiusz.  Lecz jak nakoniec pobiliście wroga?
Marcyusz.  Nie myślę, żeby czas był na powieści.
Gdzie nieprzyjaciel? Kto jest panem pola?
Jeżeli nie wy, czemu bój spóźniacie?
Kominiusz.  Pierwsze spotkanie było niepomyślne;
Cofnąłem kroku, by w drugiem zwyciężyć.
Marcyusz.  Jaki szyk Wolsków? Wiesz, na którem skrzydle
Stanęły wrogów wojska wyborowe?
Kominiusz.  O ile wnoszę, w pierwszej stoi linii
Siły ich jądro, zastępy Ancyatów,
Dowodzi nimi sarce ich nadziei,
Dzielny Aufldiusz.
Marcyusz.  Teraz cię zaklinam
Na wszystkie bitwy wspólnie przewalczone,
I na krew, wspólnie w bitwach tych przelaną,
Na wszystkie wiecznej przyjaźni przysięgi,
Staw mnie natychmiast przeciwko Ancyatom,
Abym raz jeszcze z ich wodzem się zmierzył
Wśród szczęku szabli i świstu pocisków.
Kominiusz.  Chociażbym teraz chętniej cię, Marcyuszu,
Do łagodniejszej wyprawił kąpieli,
I do ran twoich balsamy przyłożył,
Nie śmiem jednakże prośby twej odrzucić.
Sam wybierz ludzi do twojej wyprawy.
Marcyusz.  Niech ze mną idzie, kto dobrej jest woli.
Żołnierze, jeśli jest pomiędzy wami
(A grzechem wątpić) mąż, któremu miła
Farba, oblicze moje dziś zdobiąca,
Który nad wszystko dobrą ceni sławę,
A śmierć walecznych nad nikczemne życie,