Brutus i Sycyn. Słuchamy.
Menen. W jaką wadę ubogi jest Marcyusz, którejbyście nie mieli dostatkiem? Brutus. Marcyusz nie jest ubogi w żadną wadę; obfituje we wszystkie.
Sycyn. A głównie w dumę.
Brutus. Którą przechodzi wszystkich.
Menen. To jednak rzecz dziwna. Czy wiecie, jak was tu obu w mieście sądzą, rozumie się między nami, ludźmi z prawego skrzydła? Czy wiecie?
Brutus i Sycyn. No, jakże nas sądzą?
Menen. Boć skoro mówicie o dumie — ale nie będziecie się gniewać?
Brutus i Sycyn. Nie bój się, mów tylko śmiało.
Menen. A zresztą mniejsza o to, bo maluśki złodziej lada powodu wykradnie wam ogromną dozę cierpliwości. Puśćcie więc wodze swojej naturze i gniewajcie się, jak wam się podoba, jeśli to może zrobić wam jaką przyjemność. Więc ganicie Marcyusza, że dumny?
Brutus. A nie ganimy go sami.
Menen. Wiem ja, że mało rzeczy możecie zrobić sami; trzeba wam zawsze tłumu pomocników, czyny wasze redukowałyby się inaczej do zera. Zdolności wasze zbyt są niemowlęce, niewiele też możecie zrobić sami. Mćwicie o dumie: o gdybyście tylko mogli zwrócić oczy do karku i przypatrzeć się sobie samym![1] O gdybyście tylko mogli!
Brutus. I cóżbyśmy zobaczyli?
Menen. Zobaczylibyście sforę urzędników bez zasługi, a dumnych, gwałtownych i upartych, alias głuptasów, jak nikt w Rzymie.
Sycyn. I ciebie także, Meneniuszu, niezgorzej znają ludzie.
Menen. Znają mnie jak wesołego patrycyusza, który lubi szklankę gorącego wina bez kropelki tybrowej wody; któremu zarzucają słabość, że lada skargę popiera;
- ↑ Aluzya do przypowiastki, że każdy człowiek dwa nosi worki: jeden przed sobą, w który wkłada błędy drugich, drugi za sobą, w którym nosi swoje własne.