Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/50

Ta strona została przepisana.
—   40   —

dumny! Marcyusz, który po najniższej cenie wart wszystkich waszych przodków od Deukaliona, z ktérych najlepsi może byli dziedzicznymi oprawcami. Dobranoc waszmościom! Panowie pastuchy obmierzłych plebejuszów, dłuższa z wami rozmowa mózgby mi zaraziła. Pozwolę więc sobie pożegnać waszmościów. (Brutus i Sycyniusz oddalają się w głąb sceny. — Wchodzą: Wolumnia, Wirgilia i Walerya, w towarzystwie kilku innych kobiet). A to co znowu, moje piękne i szlachetne panie? (a księżyc, gdyby zstąpił na ziemię, nie byłby od was szlachetniejszy) gdzież to tak spiesznie oczy was prowadzą? Wolumnia.  Dostojny Meneniuszu, syn mój, Marcyusz, zbliża się. Na miłość Junony, nie zatrzymuj nas.
Menen.  Co? Marcyusz wraca?
Wolumnia.  Tak jest, zacny Meneniuszu, wraca okryty chwałą.
Menen.  Weź czapkę moją, Jowiszu, i moje dzięki! Ha, Marcyusz wraca!
Dwie Matrony.  Niewątpliwie.
Wolumnia.  Patrz, oto list od niego; sonat odebrał drugi, żona jego trzeci, a zdaje mi się, że w domu jest list i do ciebie.
Menen.  Tej nocy dom mój nawet będzie tańczył. List do mnie?
Wirgilia.  Tak jest, do ciebie; widziałam go.
Menen.  List do mnie? To mi daje patent na siedm lat zdrowia, podczas których pokażę figę wszystkim doktorom. Najlepsza recepta Galena jest szarlatańską pigułką, końskiem lekarstwem, porównana z tym kordyałem. Czy nie ranny? Zwyczajem jego było wracać do domu z ranami.
Wirgilia.  O nie, nie, nie.
Wolumnia.  Ranny, dzięki bogom.
Menen.  I ja powiem dzięki bogom, byle nie był ranny ciężko.
Przynosi zwycięstwo w kieszeni? Rany mu do twarzy.
Wolumnia.  Przynosi zwycięstwo na czole. Meneniuszu, już to po raz trzeci wraca do domu z dębowym wieńcem.
Menen.  Wychłostał Aufidiusza jak się należy?